home historia obiekty forum linki
dołącz do nas
aktualności o nas blog ekonomia speedwaya napisali o nas Galeria
Pamiętajmy o tych, którzy odeszli…
Dodano: 2009-11-01 12:35:27

< Wstecz


1 listopada tradycyjnie odwiedzamy mogiły najbliższych. W naszych wspomnieniach i modlitwach nie zapominajmy o osobach związanych z warszawskim sportem żużlowym, których nie ma już pośród nas. W marcu przyszłego roku miną już dwa lata od czasu, kiedy odszedł Władysław Pietrzak. W dniu dzisiejszym przypominamy wspomnienie o Panu Władysławie Teresy Juraszek.

 

Poznaliśmy się na stadionie Gwardii wiosną 2000 roku. Starszy pan na trybunie wymachiwał grubym zeszytem i namawiał do zapisów do Fan Clubu Gwardii Warszawa. Podałam swoje namiary. Zapytał o syna, wówczas 10- letniego i też z szacunkiem przywitał młodego kibica. Po kilku słowach przeszliśmy na „ty”. Bez ceregieli. Władek umiał dogadać się z ludźmi w każdym wieku.

 

Do dziś cenią Go internauci z Lublina i Gniezna należący swego czasu do Polskiej Żużlowej Ligi Dyskusyjnej. Podczas gdy mi się jeszcze nie śniło o komputerach i Internecie, młodzi kibice z całej Polski uważnie wczytywali się w mądre słowa pana Władysława. Miał łatwość w przelewaniu na papier swoich myśli i umiał uargumentować swoje racje. To chyba nieodpowiednie słowa – był ikoną dziennikarstwa żużlowego! Owszem, pisywał do różnych periodyków, ale nie wystarczało mu to – kontaktował się intensywnie z młodymi ludźmi, żył tematyką sportową od rana do nocy, była to Jego siła napędowa. Oficjalny życiorys potwierdza ogromną aktywność pana Władysława.

 

 

Ja poznałam Go już na emeryturze dziennikarskiej. Siedzieliśmy obok siebie na kilku meczach na stadionie przy Racławickiej. Władek imponował mi praktyczną wiedzą o żużlu, komentując wydarzenia na torze. Wiadomo, był swego czasu sędzią. Niestety, właśnie w tym okresie zmarła żona pana Władysława. Został sam. Dzieci nie mieli. Wzrok pogarszał się z każdym miesiącem. Kilkakrotnie odwiedzaliśmy z kibicami Władka w Jego mieszkaniu przy Czerniakowskiej przy okazji oglądania zawodów Grand Prix. Zawsze przynosiliśmy gorący, pyszny obiad w garnkach. Pan Władek uwielbiał  pieczone kurczaki z brokułami i sok z czarnej porzeczki. Gdy stan Jego zdrowia pogorszył się, zamieszkał w Domu Opieki „Malibu” w Aninie. Tam odwiedzał Go Tomasz Zbyszyński – kierownik startu z Gwardii, Paweł Palka – student z Częstochowy, zagorzały fan żużla oraz przedstawiciele PZM-u  zainteresowani dalszymi losami swojego byłego szefa. Dopiero dwa dni przed Nowym Rokiem 2007 dowiedziałam się od Tomka Zbyszyńskiego, że Dom Opieki został zlikwidowany i do końca grudnia „rozsyła” swoich rezydentów. Oboje doprowadziliśmy do użytku stojące cztery lata zamknięte mieszkanie,  załatwiliśmy opiekę lekarską i OPS.

 

Pan Władek cały rok 2007 delektował się życiem w królestwie żużlowych książek, pism, fotografii i wspomnień. Choć z trudem poruszał się, prawie nie widział, był szczęśliwy, że może sam decydować o sobie. Gotował  zupki z paczki i jajecznicę, wtedy gdy miał ochotę, rozmawiał przez telefon i słuchał radia. Tych rzeczy brakowało mu w pensjonacie. Dlatego tak bardzo bronił się przed pójściem do szpitala po roku pomieszkiwania w samotności. Ponieważ był osobowością silną i niezależną, nie uznawał autorytetu lekarzy, którzy usiłowali leczyć jego spuchnięte stopy. Władek krzyczał wtedy: - Przeżyłem Powstanie Warszawskie i wiem lepiej, jak robić opatrunki!

 

Opiekunki z Ośrodka Pomocy Społecznej też często się zmieniały, bo na dłuższą metę żadna nie wytrzymywała połajanek. Dla mnie Władek wykazywał wyrozumienie, nawet gdy kupiłam niewłaściwą wędlinę. Przychodziłam w każdą sobotę przed południem i siedziałam często aż do wieczora. Przynosiłam obiad z domu, robiłam dodatkowe zakupy, wieszałam pranie i sprzątałam, ale przede wszystkim słuchałam Jego opowieści. I to jest najpiękniejsze z tego, co mi po Nim zostało!

 

Ton głosu, błysk w oku… Nie dwa szaliki klubowe: „Sarańsk” i „Polonia Piła”, dwie fotografie i broszura „Kibic na torze”… To są rzeczy materialne! On mi pokazał, jak można pogodnie znosić ból, samotność i choroby, śmiać się z własnych porywów młodości, jak można być aktywnym intelektualnie, mając przed oczami tylko plamy, zarysy otoczenia. Miał przy łóżku dwa szkła powiększające i cały stos książek i papierów. Codziennie czytał Tygodnik Żużlowy, Speedway Stara, literaturę piękną - prozę i wiersze. W przypływie dobrego humoru śpiewał piosenki czeskie i hymn łotewski. Opowiadał mi o wyprawach do Vojens z przyjaciółmi z Piły, o rajdzie - sześciodniówce tatrzańskiej, gdzie poznał Lucynę Winnicką, wówczas początkującą gwiazdę filmową. Z dumą obwoził ją po okolicy skuterem „Osa”. Lubił pokazać kolegom, kto tu rządzi…

 

Takim Go zapamiętałam…

 

 

tekst: Teresa Juraszek
fot.: Paweł Palka


< Wstecz

Skomentuj ten artykuł na forum!